Wspomnicoe moje słowa. Kto wie, czy nawet trzeciej statuetki nie będzie ;)
Ciekawe, czy w takim wypadku skompletowałaby hat-tricka, zdobywając trzeciego niezasłużonego Oscara.
Mogę się zgodzić co do „Fargo”. Ja osobiście nagrodzilbym wówczas Brendę Blethyn. Ale za „Trzy Billboardy...” nagroda w pełni zasłużona. Co prawda Hawkins też była wówczas świetna i miałem wątpliwości która powinna zostać nagrodzona, ale najważniejsze ze wygrała jedna z nich. Po za tym mamy już jedną trzykrotną laureatkę która nie do końca zasłużyła na nagrody. Meryl Streep która zdobyła statuetkę za „Wybor Zofii” chyba tylko dlatego ze nauczyła się kilku słów po polsku i za „Żelazną damę” tylko po to żeby w końcu po latach miała już tego trzeciego Oscara (Davis i Williams zjadały Ją wtedy na sniadanie). Po za tym Oscar dla Ingrid Bergman za „Morderstwo w Orient Expressie” tez według mnie mocno dyskusyjny.
Nie mam jakiegoś szczególnie imponującego filmowego przebiegu i nie widziałem wszystkich wartych uwagi filmów z tamtych lat, przez co "Sekrety i kłamstwa" z nominowaną do Oscara Brendą Blethyn, o której roli słyszałem sporo dobrego, są wciąż przede mną (podobnie jak "Gra o wszystko" z typowaną do wyróżnienia Jessicą Chastain - to w kontekście drugiej nagrody McDormand), ale dla mnie Frances, mimo że w "Fargo" zagrała naprawdę dobrze, była gdzieś tak z dwie klasy słabsza od fenomenalnej Emily Watson, a trzy lata temu Sally Hawkins miała nawet dwie lepsze od jej występu w "Billboardach"* role, za lepszą z których ("Maudie") nie została nawet nominowana.
O głównej roli w tym filmie* wypowiadałem się kiedyś na jego tutejszym forum. Nominacji nie postrzegam jako specjalnie kontrowersyjnej, ale uważam ją za portret zwykłej, naburmuszonej, cynicznej kobiety, której główną siłą są złośliwe i wyrachowane dialogi i która wypada nieprzekonująco, gdy już musi pokazać przeciwstawne emocje. Krótko mówiąc, nic specjalnego. No ale na pewno była wtedy lepsza zarówno od Ronan, jak i Robbie.
Faktycznie, "Maudie" i "Kształt wody" wyszły w tym samym roku. Z pośród tych dwóch filmów ewidentnie nominowałbym Sally za "Maudie". No ale jak wiadomo Oscary to przede wszystkim promocja a "Maudie" była niezależnym niskobudżetowym filmem. Wstyd się przyznać ale jeszcze nie widziałem "Przełamując fale" a zabieram się za ten film od gimnazjum, czyli już ponad 10 lat. Frances McDormand cenię za filmy Coenów, za "Olive Kitteridge", "U progu sławy" i za Jej wczesne role. Jest bardzo naturalna i nawet najtrudniejszą rolę potrafi zagrać "na luzie". Napewno bardziej zasługuje na te Oscary niż inne aktoreczki - laureatki. Bo jak sobie pomyślę że Glenn Cose, Annette Benning, Michelle Pfeiffer czy chociażby wymieniona przez Ciebie Emily Watson nadal są bez nagrody a takie "wielkie talenty" jak Anne Hathaway, Reese Witherspoon, Jennifer Lawrence czy Kim Basinger dostały Oscara przy pierwszej lepszej okazji to nóż się w kieszeni otwiera.
Faktycznie pierwszy Oscar niezasłużony - Emily Watson przeszła wtedy samą siebie i to jeszcze debiutując na dużym ekranie - po prostu chapeau bas!
Co do drugiego Oscara to nie jestem przekonany co do twojego twierdzenia, że jest niezasłużony. Wiem że to też kwestia gustu, ale Frances była w tej roli w 100% naturalna, a to nie jej wina, że jej postać miała takie wyrachowane dialogi (co z resztą sam dostrzegłem za drugim seansem, że scenariusz tego filmu ma sporo wad). To jak scenarzyści nakreślili postać w Billboardach to jedno, a jak ona to drugie i wydaje mi się, że znacznie podniosła poziom tej postaci, dzięki swojej naturalności. Poza tym w stawce była kolejna przereklamowana rola Streep i wtórna rola Ronan. Hawkins czy Robbie, hmmm... Szczerze już nie pamiętam tak dobrze Kształtu wody, ale czy Sally pokazała tam aż takie duże spektrum aktorstwa? Kojarzę, że miałem wrażenie że jej rola była trochę infantylna. Prędzej na drugim miejscu bym postawił Robbie, bo była bardzo wyrazista i zapadła mi w pamięć wieloma scenami. Choć jej gra była dosyć "hollywoodzka", jej wyrazistość właśnie polegała na tym, że potrafiła uderzać w bardzo charakterne emocje, w przeciwieństwie do Frances, która bardziej płynęła przez swoją rolę, bez siłowania się, "przeaktorzenia".
Jakby nie było to Oscar to nie tylko, ci najlepsi o czym już wiemy dawno. Chodzi o też poprawność polityczną albo ikoniczność roli. W tej stawce nie dało się wskazać, kto mógł odebrać statuetkę z powodu swojej przynależności społecznej, więc myślę że zdecydowanie bardziej preferowaną przez Akademię była rola Frances niż Hawkins, bo raczej do świadomości popkultury przejdzie rola w Billboardach, niż w Kształcie wody. I taki stan rzeczy, też mnie zadowala (ale to już ultrasubiektywne, przepraszam :))
No i w sumie ustrzeliła nawet karetę, dokładając jeszcze dyskusyjną nagrodę dla producentów. Jest to jakieś osiągnięcie.
W poniedziałek o 20:00 na TVPKultura leci "MISSISIPI W OGNIU" Alana Parkera. Zasługuje na swoją legendę!
Plus niezawodni Gene Hackman, Willem Dafoe, oraz... Frances McDormand w pierwszej ważnej roli!
Krytycy w większości podzielają zdanie, że mocno przeszarżowała i wypadła karykaturalnie. Niektórzy to nawet wróżą jej nominację do Maliny ;)
Wczoraj po raz drugi obejrzałem „Elegie...” i właśnie krytycy wróżyli Malinę Adams bo przeszarżowała i wypadła karykaturalnie, Glenn Close nominowali zarówno do Maliny i Oscara, ale co jest w tej sytuacji najśmieszniejsze to to że Meryl Streep za dokładnie tak samo zagrane role jest wychwalana pod niebiosa i zgarnia Oscarowe nominacje. Podwójne standardy, jedni za karkumaruralnosć są krytykowani a inni (Streep - „Boska Florence”, „Sierpień w Hrabstwie...”, „Żelazna dama” czy „Julie and Julia”) zgarniają nagrody i wyróżnienia.
To prawda. Streep w ostatnich latach popada mocno w autokarykaturę i odnoszę wrażenie, że jej myślą przewodnią ostatnich występów jest "Ja jestem wielka i to filmy są małe". W sumie jestem mile zaskoczony, że już trzeci rok z rzędu nie wciskają jej nominacji.