Porzucona kobieta, porzucony pies i przejażdżka po emocjach. Monolog Tildy Swinton i ona sama to coś, co przykuwa uwagę w każdej sekundzie tego krótkiego filmu. Gama różnych stanów uczuciowych, które obserwujemy jest przebogata: zaskoczenie, rozpacz, pogodzenie a potem znowu bunt. Prawda przeplata się z kłamstwem, autentyczność i szczerość bólu z przybieraniem maski. To obraz nas wszystkich w chwilach, gdy zdarza się coś, na co nie jesteśmy gotowi, w chwilach porażki. Dla mnie to mistrzostwo oddać w tak krótkiej formie tyle doznań. Zakończenie cudowne.
Po covidowej przerwie wybrałem się do kina. Rozczarowanie ogromne. Artysta może ze mnie zadrwić, ma prawo się ze mnie śmiać. Może mnie zaszokować lub zniesmaczyć, ale nie powinien mnie oszukiwać. A czuję się oszukany. Film nie musi mnie zachwycać a pizzę jadam na cienkim spodzie- nie muszę się najadać żeby być zadowolonym. Ale etiudka i po niej godzinna rozmowa trzech osób: reżysera, aktorki i dziennikarza- to nie fair. Reżyser uwielbia aktorkę, aktorka uwielbia reżysera a dziennikarz ich oboje.
Gdyby Pedro Almodovar do mnie do mnie zadzwonił i powiedział: "dziękuję, że poszedłeś na mój film do kina", odpowiedziałbym- NIE MA ZA CO.
Ale w dalszym ciągu nie rozumem, na czym to oszustwo polegało? Że film to tylko 30 minut? Przecież było wiadomo, że taki jest czas jego trwania. Chyba, że coś innego masz na myśli?
No właśnie nie chcąc sobie zaspojlerować zbytnio filmu, przeczytałem jedynie dwa pierwsze zdania recenzji. Nie przyszło mi do głowy, że film kinowy może trwać 20-30 minut. Wysłuchałem rozmowy po filmie i osobiście nie przekonuje mnie wizja krótkiego metrażu w kinie, choć przyznaję, że każda historia ma własny czas potrzebny na jej najlepszego opowiedzenia.
Ja też nie wiedziałem (też przed seansem czytam góra 2-3 słowa o filmie, za to potem... :), ale to, co mnie spotkało po ostatniej scenie, gdy już dotarło do mie, że to koniec opowieści, to było "zaskoczenie", a nie "rozczarowanie".
A że dystrybutor (czy to jednak pomysł autorski twórców filmu? - ktoś wie?) dodał godzinną rozmowę, to w żaden sposób nie zaszkodziło, a nawet przeciwnie - miałem szansę dowiedzieć się więcej i o samym filmie i o reżyserze... Osobiście przeszkadzałoby mi to, gdybym to wszystko usłyszał PRZED seansem, a że było to PO - to w czym problem? Po filmie wszak można grzecznie wyjść z kina i nie słuchać nic dalej.
Uczestnicząc w seansach KIna Konesera mam gorzej - zawsze znajdą się prowadzący, którzy jeszcze przez filmem mają dużo o nim do powiedzenia, a że nie lubię się spóźniać, muszę na tych pogawędkach siedzieć na moim miejscu. Znalazłem sposób - zakładam słuchawki i włączam muzykę żałując, że takie pogawędki nie są prowadzone PO seansie...
A sam fakt, że w tym konkretnym przypadku rozmówcy spijali sobie z dzióbków samą słodycz też mi nie przeszkadzało.
No właśnie - oszustwem było za mało minutofilmu/PLN?
Dla mnie oszustwem byłoby rozciągnięcie seansu na siłę do 1,5 h. Zresztą w owej rozmowie po seansie wybrzmiewa to literalnie: filmy Almodovar robi tak długie, jak to wynika z ich treści - ani za długie, ani za krótkie.
Przypomniała mi się właśnie scena z "Amadeusza" - "Za dużo nut!" :)